dziś nasza grupa pisała piosenkę. Po angielsku. O "Great Tapestry of Scotland" (o której pisałam tutaj). Poważnie.
Cytując jednego z uczestników warsztatów, Piotra: "Jakby mi ktoś powiedział, że będę w Szkocji pisał po angielsku piosenkę o gobelinach, to bym mu w życiu nie uwierzył".
A brzmiało tak niewinnie, kiedy nasza Urszulka (nauczycielka z college'u ma na imię Orsolya) zapowiedziała nam, że idziemy na warsztaty z pisania piosenek. Warsztaty, pomyślałam, dużo ludzi, każdy coś robi, można zginąć w tłumie... I zgadnijcie, kto był najgłośniejszy i wpychał się przed szereg? Oczywiście JA!
Cała grupa z kursu angielskiego, wielonarodowościowa oczywiście, została podzielona na 3 stoły po 4 osoby. Każdy stół pracował nad własną piosenką. Na początku patrzyłyśmy na siebie w całkowitym osłupieniu, trzy Polki i Chinka, dukałyśmy jakieś nieskładne słowa, próbowałyśmy sklecić zdania. I nagle Alicja zaczęła pisać. Jak zaczęła, tak w 10 minut miałyśmy cztery zwrotki i melodię. Inspiracją był ten panel:
Fenomenalna zabawa! Pan, nazwijmy go, koordynator, zagrał nam muzykę, zaśpiewałyśmy, nagrano nas telefonem i obiecano wysłać nagranie mailem. Może nawet je wrzucę na bloga :)
Każdy stół wymyślił całkowicie unikalną piosenkę, różne były teksty, tempa, melodie i przekazy. Europejczycy i Azjaci, pracownicy fizyczni i kury domowe, z błędami, gramatyka leży, ale trzy piosenki stworzyliśmy. Wszyscy byliśmy bardzo zaskoczeni ogromem naszych możliwości.