Poszłam Ci ja na party świąteczne (Christmas Party). Kupiłam bilet za 38 funtów, w tej cenie był powitalny kieliszek likieru, trzydaniowy obiad i kawa. Do tego tańce przy muzyce na żywo na zmianę z DJ-em. Alkohol można było kupić w jednym z trzech barów, gatunków rozmaitość, ceny niewygórowane.
Party zaczynało się o 19:00, chociaż część z 600 gości pojawiła się dopiero około 21:00. Stoliki ośmioosobowe, więc często były to paczki przyjaciół, kolegów z pracy. Obok naszego stolika ośmiu smakowitych babeczek miejsce zajęło ośmiu narąbanych kawalerów. Przyszli na party nieźle już zaprawieni, co dla jednego z nich miało bardzo niemiły skutek. Pan ów, w trakcie jedzenia podanej kolacji, po prostu zwymiotował. Tak, dobrze widzicie. Facet w białej koszuli w paski, siedząc z kolegami przy kolacji, zarzygał się dokumentnie. Ale nie to jest najgorsze. Po wizycie w toalecie, gdzie próbował doprowadzić się do porządku, pan wrócił do stolika i bawił się w swojej zarzyganej koszuli do końca imprezy. Takie kuriozum. Poza brązowymi plamami na koszuli i smrodkiem właściwie nic się nie stało, co nie?
Zabawy w szkockim wydaniu przypominają polskie wesela. Są konkursy, można wygrać nagrody. Specyficzna dla świątecznego party była muzyka - "All I want for Christmas is you" oraz "Last Christmas" grali tego wieczora chyba po 20 razy, zarówno na żywo jak i z płyt DJ-a. Najlepsze jednak wydarzyło się na końcu. Wszyscy goście, którzy do końca zostali, złapali się pod boczki (jak w Zorbie) i wspólnie odśpiewali "Bonnie Banks of Loch Lomond" ("Piękne brzegi jeziora Lomond" - znajdującego się niedaleko Ayr). Pieśń ta wiele znaczy dla Szkotów, śpiewają ją też na stadionach.
Dziwnie na nas patrzyli rozśpiewani i rozbawieni Szkoci, bo... nie znałyśmy tekstu! Ruszałyśmy ustami próbując markować śpiew, po kilku zwrotkach refren miałyśmy już opanowany, ale nadal słabo. Nie wiem, czy to standardowe zakończenie tego typu imprez. W Polsce zwykle jest to "To jest już koniec" Elektrycznych Gitar.
Przez to, że jako jedna z niewielu nie umiałam tego śpiewać, spodziewałam się jakiegoś ukamienowania czy innego rozlewu krwi pt. "Przeklęci emigranci przyjeżdżają tu i zabierają nam pracę". Na szczęście po piosence wszyscy się kulturalnie rozjechali do domów.
A wspominałam, że zespół był ubrany w kilty? Super widok jak klawiszowiec w rozkroku stoi w spódnicy i naparza w klawisze :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz