wtorek, 13 czerwca 2017

Hiszpania - jak my to robimy

Na początku od razu wyjaśniam: to jest tekst subiektywny, przedstawiający moje i mojej rodziny doświadczenia, i tylko na tym się tu skupiam. Nie jest to porównanie ofert ani możliwości.
Motywacją do napisania były pytania od wielu krewnych i znajomych: "jak wy to robicie?"

(Na zdjęciu plaża prawdopodobnie w Begur. Albo w Cadaques. Gdzieś w okolicy.)

My z Mężem to się długo znamy. Od 1994 roku dokładnie. Był ślub, było dziecko, były kredyty hipoteczne, i jakoś w tym wszystkim nigdy nie starczyło na wakacje, takie pod palmami i z ciepłym morzem. Owszem - Bałtyk, pojezierze jakieś, a nawet Karkonosze, ale taka Majorka czy Teneryfa - to brzmiało jak nieosiągalna fantazja.
Kiedy nasze życie rodzinne zmieniło adres, a ostatecznie stało się to 13 sierpnia 2012 roku, zmieniła się też osiągalność niektórych fantazji. Okazało się na przykład, że z naszego pobliskiego lotniska Glasgow-Prestwick taniej można było polecieć do Barcelony niż do Wrocławia.
Tym sposobem nasze pierwsze wakacje "all inclusive" w Hiszpanii miały miejsce rok później, we wrześniu 2013. Od tej pory co roku wracamy do hiszpańskiej Katalonii.


(Na zdjęciu flamingi w Parku Naturalnym Delty Ebro)


Podczas gdy Polacy masowo podróżują autami po Europie, głównie do Chorwacji ale też do innych ciepłych krajów, Brytyjczycy zawsze mieli tu pod górkę. W końcu mieszkają na wyspie i gdziekolwiek chcieliby autem dojechać, muszą wliczyć prom i kilkaset kilometrów więcej, zwłaszcza ze Szkocji. Gdy w latach 60-tych biura podróży zaczęły sprzedawać wakacje w Hiszpanii, dla Brytyjczyków była to opcja tania, szybka i atrakcyjna wobec domków kempingowych, które rządziły wakacjami do tej pory. Trend tanich lotów utrzymał się do dzisiaj - do Hiszpanii można lecieć z każdego lotniska w UK i to najczęściej tanimi liniami.

My na koncie mamy trzy sposoby: tzw "package holidays", czyli zakup lotów, hotelu i wyżywienia w biurze podróży, kemping i apartament. Opiszę Wam po krótce nasze doświadczenia, plusy i minusy (przypominam, subiektywnie!).

TRANSPORT

Najpierw transport. Mieszkamy bardzo blisko lotniska Prestwick, wybieramy więc loty z tego lotniska i dostajemy się tam w 15 minut, zwykle taksówką za kilkanaście funtów.
Jak wiecie, lubimy sobie pozwiedzać. Gdziekolwiek się nie wybierzemy, sprawdzamy co w okolicy warte jest zobaczenia. Dlatego cenimy sobie mobilność i zawsze wynajmujemy samochód. Kosztuje to grosze a pozwala na dużą niezależność.
(Widok z ogrodu botanicznego Marimurtra)

Jak wypożyczamy auto?
Wpisujemy w wyszukiwarkę "car rental Spain" i sprawdzamy pierwszych kilka linków. Musimy znać nazwę lotniska (w Katalonii są trzy: Barcelona El-Prat, Reus i Girona), oczywiście daty i godziny lotów. Szukamy wypożyczalni, która ma biuro na naszym lotnisku i jest czynna w dogodnych dla nas godzinach.
Godziny są o tyle ważne, że czasem loty są w nocy lub nad ranem, a biura wypożyczalni nie są czynne całą dobę. O ile zwrot auta można załatwić wrzucając kluczyki do skrzynki na parkingu, o tyle wypożyczenie niestety wymaga podpisania umowy i trzeba w biurze być osobiście.
Wynajem odbywa się przez internet, niektóre strony mają obsługę po polsku (można wpisać "wypożyczenie auta Hiszpania", są większe szanse na polską wersję językową). Dokumenty przesyłane na maila, trzeba je wydrukować i zabrać ze sobą.

Jakie są koszty wypożyczenia auta?
Wszystko zależy od wielkości i standardu auta oraz czasu wynajmu. Zwykle płacimy około 20-30 funtów. Za tydzień.
Wynajmując auto warto samemu wykupić ubezpieczenie, bo jest obowiązkowe a te oferowane przez wypożyczalnię zwykle są drogie. Szukamy w porównywarkach oferty na "car hire excess insurance", kosztuje to w granicach 15-20 funtów.
Wypożyczalnia pobierze też kaucję za auto. Do tego potrzebna jest karta kredytowa, kaucja zwykle wynosi 1000-1500 euro (zależy od auta i wypożyczalni), kwota ta jest blokowania na karcie na czas wynajmu i zwalniana po oddaniu auta, jeśli nic nie nabroiliśmy. Przy wynajmie dostajemy protokół z zaznaczeniem wszystkich rys, wgnieceń i uszkodzeń, który należy podpisać. Ten dokument służy wypożyczalni do oceny ewentualnych szkód z naszej winy.
Paliwo rozliczane jest różnie, zależy od biura. Przy wynajmie płacimy za pełny bak (kolejna opłata), a zwracamy albo pełny, albo pusty, albo nam oddają różnicę. Niestety trzeba o to dopytać w biurze.
Nawigacja - można zabrać z domu swoją, używać Google maps w telefonie lub wypożyczyć z autem, za dodatkową opłatą.
Fotelik dziecięcy - za dodatkową opłatą. Po tym, jak nam zaśpiewali 10 euro za dzień, pojechaliśmy do pobliskiego Carrefour i kupiliśmy siedzisko (booster seat) za 10 euro. Porzuciliśmy je potem w biurze.
Wszystkie auta, którymi jeździliśmy, były nowe, sprawne, z klimatyzacją i wszystkim, co auto mieć powinno. Zwykle jeden bak wystarcza na cały pobyt (to też zależy od tras, ale lubimy mieć niedaleko). Autostrady w Hiszpanii są płatne.


WAKACJE

Na pierwszy ogień idą nasze pierwsze w życiu wakacje "all inclusive".
To było 5 dni, w drugiej połowie września, w tanim hotelu sieci H Top Hotels w Santa Susanna. Pokój dla trzech osób (tylko my z Synem), z balkonem, wystrój z lat 70-tych. W hotelu dwa baseny a z hotelowego baru bezpośrednie wyjście na plażę. Za naszą trójkę zapłaciliśmy około 800 funtów.


(Na zdjęciach widoki z naszego hotelu w Santa Susanna)

Minusy:
Pełne wyżywienie, paradoksalnie. Jedzenie dobre i dostępne prawie non stop, w tym lody dla dzieci, ale dania "europejskie", dostosowane do turystów z UK i Rosji. Nic lokalnego, nic hiszpańskiego, kolejka do tostera, a dziecko na śniadanie codziennie jadło bułkę z masłem. Ponadto za każdym razem kiedy jechaliśmy na wycieczkę, zapominaliśmy zamówić dzień wcześniej koszyk piknikowy, więc jedliśmy na trasie, czyli za połowę posiłków płaciliśmy podwójnie.
Ubieranie na śniadanie - to jednak jest hotel. Schodzimy na śniadanie do jadalni pełnej ludzi. Trzeba jakoś wyglądać, a nie wszyscy mają ten luksus, że budzą się i już mogą się ludziom pokazywać.
Baseny - w obu hotelowych basenach woda była lodowata.
Dziecko w hotelu - Syn miał 6 lat. Ani gdzieś pójść wieczorem, ani w hotelu coś porobić. Wieczorem szliśmy na spacer po deptaku a potem oglądaliśmy średnio ciekawe programy w hotelowej tv i patrzyliśmy na śpiącego Syna. A za oknem dancing czy inne flamenco...
Miasteczko - dziura zabudowana wysokimi hotelami, żadnych atrakcji wokół. Po przejściu pod autostradą można było zwiedzić okolicę. Domki, wzgórza, ruiny, koty, kaktusy.

Plusy:
Lokalizacja nad morzem - zdecydowanie największym plusem hotelu było wyjście bezpośrednio na plażę. Z kolorowym drinkiem z baru hotelowego.
Wybór jedzenia - rozmaite i smaczne.
Sposób  rezerwowania hotelu - Mąż znalazł ofertę na stronie internetowej ale cała rezerwacja odbywała się przez telefon. Literowanie naszych danych po angielsku zajęło godzinę. Przez telefon. Koszmar. A jeszcze pan usiłował sprzedać nam jakieś dodatki, bo musiał.

Kemping.

Dwa razy byliśmy w Hiszpanii z Vacansoleil. Mają obsługę po polsku i dość sporo kempingów w Katalonii. Przed wybraniem miejsca zawsze sprawdzam na Google maps co jest w okolicy, czy jest bezpośrednio przy plaży, i czy są tory kolejowe.
Wzdłuż wybrzeża biegnie linia kolejowa łącząca wszystkie turystyczne mieściny z Barceloną. Dobrze jest sprawdzić, czy trzeba do plaży iść przez tory i jak daleko do tego przejścia trzeba iść. Pierwszy nasz hotel był po dobrej stronie torów, nad samym morzem. Pierwszy kemping - trzeba było przejść podziemnym tunelem. Drugi kemping - tory w sumie biegły przez kemping, ale nawet nie zauważyliśmy,  tak były schowane za żywopłotami. W ostatnim miejscu torów nie było wcale.
Ponieważ jeździmy w tzw niskim sezonie, liczymy się z tym, że nie wszystkie atrakcje są dla nas dostępne. Szczególnie warto sprawdzić, czy basen jest czynny w naszym terminie, czasem też sam kemping nie jest otwarty na przykład w październiku.
Cena za domek to 1200-1600 złotych za tydzień. Zależy od terminu.

(Na zdjęciu pokaz delfinów w Marineland)

Plusy:
Kemping to zamknięty teren. Czuliśmy się bezpiecznie. Wszędzie na terenie blisko, poczucie że mieszkamy w jednej wiosce. Międzynarodowo i sympatycznie. Na kempingu zwykle jest świetny basen, zjeżdżalnie, siłownia, są boiska, animacje dla dzieci, restauracje, bary - ogólnie mówiąc można nie wychodzić poza teren a zawsze jest co robić.
Bierzemy domek, żeby mieć własną łazienkę i toaletę, ale oferta jest bogata - od parceli przez namioty po bungalowy. Domek dla 6 osób zwykle kosztuje nas 1200-1600 zł na tydzień, koszty dzielimy na pół, bo...
Po pierwszych wakacjach zdecydowaliśmy, że w kupie raźniej. Jeśli domek jest 6-osobowy a nas tylko troje, to żal marnować 3 łóżka.
Rano idziesz do sklepiku, kupujesz świeże bułeczki, i w piżamie, na tarasie, pod palmami, zjadasz śniadanko. (No dobra, Mąż idzie do sklepiku, a ja w piżamie na tarasie).
Można się integrować z sąsiadami, grilla zrobić, wieczorem na tarasie posiedzieć.
Strona internetowa, obsługa i dokumenty po polsku.


Minusy:
Trzeba mieć własną pościel i ręczniki oraz wszystko na tydzień mieszkania (papier toaletowy, płyn do naczyń, gąbki, szmatki do sprzątania, kosmetyki, itp.). Do samolotu można co prawda zabrać bagaż, ale jest to jednak pewna niedogodność. Można kupić na miejscu i porzucić przy wyjeździe. Przynajmniej część.
Domek trzeba oddać w takim stanie, w jakim go dostaliśmy. Pusty i czysty. Biorąc pod uwagę, że loty są czasem bladym świtem i trzeba kilka godzin poświęcić na latanie na szmacie, nic fajnego. Chętnie bym zapłaciła, byleby mieć te parę godzin wakacji więcej, ale na kempingu nie ma takiej opcji.

Byliśmy na dwóch kempingach w Katalonii: Caballo de Mar w Pineda de Mar i La Torre Del Sol w Mont-Roig. Oba super.

Apartament.

To tak naprawdę hotel, ale bez obsługi. Wynajmujemy mieszkanie, wszystko załatwia się na recepcji lub w biurze. Mieszkanie jest wyposażone "pod turystów" - naczynia, telewizor, pościel, wszystko łatwe do utrzymania porządku. Najczęściej do budynku przynależy basen i restauracja/bar. Czujecie? Wszystko, czego rodzina potrzebuje. Dzieciaki od rana w basenie, rodzice z zimnym piwem na leżaku. Plaża też, a jakże. Zwróćcie uwagę na lokalizację. Google maps pomoże sprawdzić jak daleko jest plaża, co jest w okolicy, jak daleko jest miasteczko, deptak, jakieś atrakcje.
My szukaliśmy apartamentu na stronie booking.com, wpisałam "Costa Brava" jako lokalizację, a potem poprostu czytałam warunki. Udało nam się znaleźć za jakieś 250 funtów apartament z trzema sypialniami, blisko plaży (2 minuty spacerem), z fajnym basenem, w małej miejscowości L'Estartit. Pięknie położona u podnóża gór, z mariną i wieloma atrakcjami typu nurkowanie, rejsy, wycieczki rowerowe. Dosyć spokojnie, bo rodzinie z dziećmi nie polecam miejsc oblepionych wieczorami panieńskimi i kawalerskimi. Dodatkowym bonusem była barmanka w naszym barze - pochodziła z Glasgow więc nie dość, że łatwo się było dogadać po angielsku (nie zawsze z Hiszpanami się da), to jeszcze obgadaliśmy Szkocję i w ogóle, fajnie się rozmawiało.

(Na zdjęciu plaża w L'Escala)

Plusy:

Basen do użytku mieszkańców budynku, widać z okna, można mieć oko na rodzinę. Zdarzają się apartamenty bez basenu, więc uważajcie przy rezerwacji.
Bar/restauracja w budynku - dla leniuszków dobra opcja szybkiego posiłku. Plus drineczek na leżaczku przy basenie pod palmą...
Posprzątają po nas. Przez tydzień mieszkania oczywiście sami sprzątaliśmy, wynosiliśmy śmieci itp, ale to końcowe sprzątanie mieliśmy z głowy.
Duże mieszkanie. Domek kempingowy jest maleńki, pokój hotelowy - wiadomo, tylko kilka łóżek, szafa, tv, łazienka. Mieszkanie jednak dawało nam ten komfort, że każdy miał "swój kąt", były części wspólne, mogliśmy też mieć zajęcia w podgrupach. Spora swoboda i przestrzeń.
Zamknięty budynek mieszkalny, czuliśmy się bezpiecznie.
Pościel dali, aczkolwiek były to tylko prześcieradła i poszewki na poduszki. Są też koce, ale wiecie co? Nie były potrzebne, bo w maju czy wrześniu już jest wystarczająco gorąco żeby spać pod prawie niczym.

Minusy:

Hm. Jedyne co mi przychodzi do głowy, to sąsiedzi, bo pod koniec naszego pobytu wprowadzili się jacyś co hałasowali. No ale umówmy się, co to za minus?

CENY

Generalnie ceny są podobne do brytyjskich, tylko w euro. Są różnice, np. obfitość owoców, warzyw, ryb, owoców morza, szynek i pieczywa i to wszystko świeże i niedrogie. Zaskoczyły nas ceny kremów do opalania (15-20 euro) i wina (0,57 centów). W naszym barze piwo i wino były po dwa euro, mojito po 5,50 a obiad za 5-10 euro. Za cztery kawy pierwszego dnia zapłaciliśmy 6 euro i nam szczęki opadły, że tak tanio.
(Nasz ulubiony trunek - piwo z sokiem cytrynowym)

(Lodówka w Lidlu. Ceny w euro.)

KIEDY

W szczycie sezonu się nie wybieramy, ze względu na: ceny, tłumy i temperatury.
W maju było prawie pusto, basen mieliśmy praktycznie dla siebie, plażę też. Temperatury były w granicach 25 stopni, nawet wieczory już były ciepłe. Woda w morzu jeszcze niezbyt ciepła, w basenie też, ale jak człowiek się spali na słońcu to mu obojętne, byle się schłodzić. Brakowało nam dojrzałych pomidorów i fig - pod tym względem lepiej się wybrać we wrześniu. W pierwszej połowie września zdarzały nam się upały nie do zniesienia, w drugie połowie było w sumie idealnie pod względem pogody. W październiku nadal jest około 25 stopni ale wieczory i ranki już są chłodne. We wrześniu jest jeszcze sporo turystów, im bliżej jesieni tym mniej. Zdarzyły nam się i deszcze, i burze, zwłaszcza blisko gór, ale przy 27 stopniach to naprawdę nie przeszkadza.

Tak to właśnie robimy. Siadamy do internetu i szukamy lotów, noclegów, samochodu. Najlepiej uwinąć się z tym w zimie lub wczesną wiosną.

(Ogród botaniczny jak sobie przypomnę, to wpiszę nazwę)



niedziela, 4 czerwca 2017

Dlaczego był rok przerwy

Najtrudniejsze w prowadzeniu bloga jest regularne pisanie. Przynajmniej dla mnie. Ja ogólnie mam nie po drodze z tzw. rutyną, z czynnościami, których regularności należy pilnować.
Tabletki - zawsze zapominam, kursy - zawsze szukam wymówek. Pisanie bloga niesie ze sobą jeszcze jedną trudność - trzeba mieć temat. A skoro w zamyśle jest to blog o Szkocji i jej urokach, to nie oszukujmy się, zmyślać się nie da.
Trudno uwierzyć, ale od ostatniej naszej wycieczki do Drumlanrig rok temu (!), nie wybraliśmy się w żadne nowe miejsce. Nie mam dla Was żadnych nowych relacji i opisów wycieczek. Z tej posuchy postanowiłam, że będę do Was pisać o rzeczach: a. bardziej przyziemnych, b. niekoniecznie o Szkocji.
Dużo łatwiej jest podrzucić coś szybkiego na Facebooku. Takie życie.

Tak że obiecuję poprawę.

Wyspa Arran (dzień drugi).

Niełatwo jest opisać wycieczkę po 2,5 roku, ale spróbuję... Czas na drugą część relacji z dwudniowej wycieczki na Arran. Sporo czasu upłynę...