wtorek, 29 kwietnia 2014

Spikamy.

To zadziwiające, ilu w takim małym miasteczku jest obcokrajowców. Głównie za sprawą pracodawców: dziewczyny przyjeżdżają jako au-pair, chłopaki do fabryk i zakładów osadzonych wokół lotniska czy portu. Są też "naukowcy" - przyciągnięci tutaj wizją płatnych doktoratów. Większość z nich poznajemy na kursach angielskiego. Tak jak Natalię z Hiszpanii i Mariusza z Polski, którzy w ramach któregoś z europejskich programów prowadzą tutaj projekty naukowe. Albo Vanessę (Hiszpania) i Atessę (Niemcy), które opiekują się dziećmi i chodzą do koledżu. Oni wszyscy będą tu na chwilę, bo projekty trwają 1-2 lata a kontrakt au-pair jeden rok szkolny. 
Są też Ci, którzy przenieśli się tu na stałe. Niektórzy przybyli 7-8 lat temu. I żyją sobie tutaj, tęskniąc za domem, ale świadomi, że w ojczyźnie nie czeka na nich nic, co by skusiło do powrotu. Jedni mają na utrzymaniu rodziny, np. gdzieś w Polsce B, inni wyjechali zaraz po szkole i chcą tu osiąść, kupić dom, założyć rodzinę.

Ciekawe jest, że wielu emigrantów, którzy są tu latami, posługuje się językiem angielskim w stopniu podstawowym. Czytanie czy pisanie to już trudna sprawa. To zaskakujące, bo lekcje języka, pisania, czytania, są tu organizowane przez Miasto i darmowe. W Anglii, gdzie mieszka M., nie ma takich prezentów dla przybyszów. Często słyszę od tych osób, że nie mogą czegośtam zrobić, bo za słabo znają angielski i muszą prosić kogoś o tłumaczenie. Czasem u lekarza, czasem w urzędzie, a czasem w sklepie z telefonami komórkowymi. Nomen omen w urzędach i gabinetach lekarskich zwykle można poprosić o zapewnienie tłumacza, ale znajomi Polacy nie korzystają.

Może jestem niesprawiedliwa, bo mi nauka języka przyszła łatwo. Nauczyłam się, bo chciałam, i zrobiłam to jako nastolatka. Teraz tylko poszerzam wiedzę, korzystam z darmowych kursów, oglądam tv, czytam codzienne gazety. Mogę zrozumieć, że ktoś nie ma do tego talentu. Ma głowę do czegoś innego, nie wiem, jakieś inne umiejętności, a na zdolności językowe już nie wystarczyło. Czasem jest trudno wchłonąć nowe rzeczy, bo wiek już zaawansowany i głowa nie ta. Pewnie tak samo można usprawiedliwić młodszych, może mają zdolności matematyczne albo ruchowe, język jest u nich na dalszym planie.
Konsekwencją nieznajomości, lub też niewystarczającej znajomości języka są ograniczenia towarzyskie. No bo jak się nie dogadasz, to z kim się możesz spotkać? I siedzą biedaki w domu, do pubu nie wyjdą, na mieście nie zjedzą, bo nie umieją zamówić, o kinie nie wspomnę. Pewnie nie wszystkim to przeszkadza. 

W każdym razie cieszę się, że w naszym domu nie ma różnicy, czy gościmy Polaków czy nie. Cała nasza trójka rozmawia po angielsku z przyjemnością. Na ostatniej imprezie, pożegnaniu koleżanki Eleni, która wraca (niechętnie) na Cypr, poznaliśmy kilka nowych osób. Z Tajwanu, z Portugalii, ze Szkocji, z Anglii. Szkoci są dla nas, emigrantów, dość wyrozumiali, bo sami nie mówią po angielsku ;) Dlatego nie ma problemu żeby mówić wolniej czy powtórzyć, zawsze też chętnie uczą swojej gwary. Dla chcącego nic trudnego.

Cieszę się, że w naszym otoczeniu są ludzie różnorodni, wywodzący się z różnych krajów i kultur. Bardzo ciekawie się rozmawia na każdy temat. I wcale nie wszyscy mówimy perfekt po angielsku. I wcale nam to nie przeszkadza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyspa Arran (dzień drugi).

Niełatwo jest opisać wycieczkę po 2,5 roku, ale spróbuję... Czas na drugą część relacji z dwudniowej wycieczki na Arran. Sporo czasu upłynę...