niedziela, 19 października 2014

Clanadonia czyli szkocka muzyka popularna.

Kto był w Glasgow, ten zna ich z deptaka. Za każdym razem, gdy tam jestem, pędzę w okolicę handlową z nadzieją, że będą. I tym razem nie zawiedli. 
Już z dala do naszych uszu dolatywały dźwięki bębnów i kobzy. 
Clanadonia to zespół bardzo energiczny, energetyczny, pozytywny. Zawsze otoczony sporym kręgiem publiczności. Ludzie stoją dookoła z uśmiechami na twarzach, przytupują do rytmu, czasem klaszczą, śmieją się, najodważniejsi tańczą. Rytm porywa, bębny swoim basem przywołują. Zwróćcie uwagę na panią w niebieskiej kurtce, mniej więcej na środku zdjęcia. Tak, słucha z opadniętą szczęką ;)



Uwielbiam ich dzikość, energię, nawet ich stroje - stylizowane na tradycyjne, w jednakowych kolorach ziemi. Cali są jakby z natury, z gaelickimi zaśpiewami, z tańcem jakby dzikich plemion. Niesamowity miks, który musi się podobać, bo trafia do środka, przywołuje coś pierwotnego, coś, co jest w każdym człowieku.
Tym razem kupiłam płytę (cena 10 funtów na miejscu, 13 w ich sklepie internetowym). Wybór był trudny: oryginalna lub nowa. Zdecydowałam się na ich pierwszą płytę, bo jak wiadomo "pierwsza płyta najlepsza". Teraz jest stałym repertuarem w aucie i stanowi znakomite tło naszych wycieczek po Szkocji.
Jeśli chcecie posłuchać, próbki są na ich stronie tutaj. A jeśli kiedykolwiek będziecie mieli szansę - koniecznie zobaczcie ich na żywo. Płyta nie jest w stanie oddać całego spektaklu, który panowie z Clanadonii przygotowują dla publiczności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyspa Arran (dzień drugi).

Niełatwo jest opisać wycieczkę po 2,5 roku, ale spróbuję... Czas na drugą część relacji z dwudniowej wycieczki na Arran. Sporo czasu upłynę...