piątek, 23 stycznia 2015

Burns Supper czyli Szkoci pamiętają swojego barda.

W ten weekend w całej Szkocji świętowane są urodziny Roberta Burnsa. Nie dziwi mnie, że nigdy o nim nie słyszeliście - ja też nie, dopóki tu nie przyjechałam. 

Otóż Burns był szkockim poetą, prekursorem romantyzmu, i czczony jest tutaj jak Mickiewicz w Polsce. Popełnił nawet poemat podobny do "Dziadów" - z czarownicami goniącymi Tam O'Shantera. Prawdopodobnie nikt - poza Szkotami - nie wie, że piosenka "Ogniska już dogasa blask" jest właśnie jego dziełem, w oryginale nosi tytuł "Auld Lang Syne".
Rabbie Burns urodził się 25 stycznia 1759 roku w Alloway, obecnie dzielnicy Ayr. Tuż "za płotem" mamy więc piękne i nowoczesne muzeum poświęcone poecie i jego twórczości, mauzoleum z urokliwym ogrodem i mostkiem upamiętnionym w "Tam O'Shanter", kościół z cmentarzem, na którym pochowani są członkowie jego rodziny i chatkę, w której się urodził.
Ale nie o tym...

25 stycznia to tradycyjna data organizowania Burns Suppers (czyt. sapers) albo Burns Nights (czyt. najts) - uroczystych kolacji ku czci. Oferują je restauracje w całej Szkocji, często odbywają się w szkołach, klubach, przy kościołach. Kolacja rozpoczyna się melodią graną na dudach, przy akompaniamencie której wnosi się na stół haggis.




Haggis to specjał szkockiej kuchni narodowej, przyrządzany z owczych podrobów (wątroby, serca i płuc), wymieszanych z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami, zaszytych i duszonych w owczym żołądku. Brzmi obrzydliwie, ale smakuje jak kaszanka. Podawany jest z tłuczonymi ziemniakami i tartą brukwią, warzywem powszechnym na tutejszych stołach. Ten wykwintny posiłek zwie się po szkocku "haggis, neeps and tatties" (czyt. hegys, nips end tatis).




Ale zanim nastąpi konsumpcja należy wyrecytować klasyczne dzieło Burnsa pt "Address to a Haggis" czyli odę do kaszanki. Na stole powinna się też znaleźć zupa, np. cock-a-leekie czyli niezwykle wyszukana porowa z kurczakiem.
Podczas uroczystości recytuje się wiersze poety, pije łychę, zajada haggisa i dobrze się bawi. Nie może zabraknąć zabawnych toastów - to the lassies (czyt. lasis) czyli do pań, i to the laddies (czyt. ladis) czyli panów. 




A jeśli warunki pozwalają to obowiązkowo trzeba zatańczyć tradycyjny, szkocki ceilidh (czyt. kejli). Oczywiście panowie do kolacji zakładają kilty, a panie starają się nie wypaść blado ;)

Z okazji urodzin Burnsa syn w szkole uczył się zaś takiego tańca:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyspa Arran (dzień drugi).

Niełatwo jest opisać wycieczkę po 2,5 roku, ale spróbuję... Czas na drugą część relacji z dwudniowej wycieczki na Arran. Sporo czasu upłynę...