sobota, 20 września 2014

Skini.

Pewnego dnia szłam sobie chodnikiem a z naprzeciwka szedł facet. Wysoki, dobrze zbudowany, z daleka przystojny. W miarę jak się zbliżał zaczęłam dostrzegać więcej szczegółów: łysą głowę, podwinięte dżinsy, wysokie czarne buty i charakterystyczny znak na czarnym t-shircie.
Skinhead.
I po raz pierwszy w życiu ogarnął mnie strach.
"To ja" pomyślałam, "ja jestem w tym kraju jego wrogiem!" W Polsce nigdy się nie bałam skinów, nie czułam zagrożenia (oczywiście nigdy żaden nie podszedł do mnie w ciemnej uliczce i nie zażądał mojego telefonu, portfela ani butów). W końcu w Polsce byłam u siebie. Tu jestem jedną z "onych". "Oni" przyjechali żeby zabrać nam pracę, mieszkania, miejsca w szkołach i zasiłki. "Oni" się tu panoszą, nie mówią po angielsku i chcą mieć prawa. Po raz pierwszy w życiu poczułam, że mogę paść ofiarą nacjonalistów, osób wrogich "innym".

Tym większym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że w Glasgow skini zaatakowali... nacjonalistów. Skini popierają unię. Skini są przeciwko separatystom.

Nie rozumiem. 

Koniec końców teraz już wiem co odpowiedzieć na zaczepki skinów, jeśli kiedykolwiek takich doświadczę. "Głosowałam NO!" To powinno mnie uratować. Oczywiście jest to marna linia obrony w przypadku ataku ze strony separatystów. Wtedy nic mnie już nie uratuje, bo nie dość, że imigrantka to jeszcze głosowała za zniszczeniem Szkocji. 
Ciężki żywot "innej".

http://londynek.net/wiadomosci/Zamieszki+w+Glasgow.+Atak+skinheadow+po+szkockim+referendum+wiadomosci+news,/wiadomosci/article?jdnews_id=24826

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wyspa Arran (dzień drugi).

Niełatwo jest opisać wycieczkę po 2,5 roku, ale spróbuję... Czas na drugą część relacji z dwudniowej wycieczki na Arran. Sporo czasu upłynę...